Pokazywanie postów oznaczonych etykietą piraci. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą piraci. Pokaż wszystkie posty

poniedziałek, 30 listopada 2020

Jenny McLachlan - "Powrót do Krainy Smoków"

Autor: Jenny McLachlan
Ilustracje: Ben Mantle
Tytuł: Powrót do Krainy Smoków
Cykl: Kraina Smoków (tom 2)
Wydawnictwo: Zielona Sowa
Data wydania: 30 września 2020
Liczba stron: 320
Ocena: 9/10

Opis:

Kiedy Artur i Rose byli mali, w wyobraźni wyruszali do Krainy Smoków. Trafiali tam przez rozkładane łóżko stojące na strychu dziadka. Teraz bliźnięta nie mogą się doczekać powrotu do Krainy. Ale kiedy tam wracają, nie ma czasu na zwiedzanie, ponieważ ich wróg – Wroniak (strach na wróble) czyha na ich życie.
Tajemnicza skrzynia w Krainie Smoków zawiera rzeczy, które zawsze najbardziej przerażały bliźnięta, a jeśli Wroniak ją przejmie, Kraina Smoków znajdzie się w ogromnym niebezpieczeństwie.
Wkrótce Artur i Rose wyruszają na kolejną ekscytującą przygodę w towarzystwie starych przyjaciół i nowych sprzymierzeńców. Ale czy dotrą do skrzyni, zanim zrobi to Wroniak?
A jeśli otworzą skrzynię, co w niej zobaczą?

Recenzja:

Kraina Smoków bardzo przypadła nam do gustu, dlatego ogromnie się ucieszyłam, gdy zauważyłam kontynuację tej serii o jakże wymownym tytule - Powrót do Krainy Smoków. Fantastycznie było ponownie spotkać się z Arturem i Rose i wybrać się z nimi na kolejne niesamowite przygody! I wiecie co? Przeczytaliśmy całość w jedno popołudnie!

Kontynuacja okazała się dla nas znacznie lepsza niż tom pierwszy. Przede wszystkim więcej tutaj zabawy i akcji, mnóstwo niespodzianek i nowych zagrożeń (i starych – znów ten Wroniak!), więc i emocji także nie zabrakło, a i nie można narzekać na brak fascynujących postaci (piraci, jednorożce). Najmilej zaskoczyło mnie tutaj rodzeństwo, które jest głównymi bohaterami serii – naprawdę fantastycznie czyta się o takiej szalonej i współpracującej (prawie zawsze) parze.

Jenny McLachlan odkrywa tutaj przed czytelnikiem nowe rejony tytułowej Krainy Smoków, częstując nas pełną wyobraźni lekturą. Jej styl jest przebajeczny – przystępny, humorystyczny, a i bardzo trafnie przelewa na papier uczucia, które dręczą bohaterów. Fenomenalnie też tutaj ugryzła postać Rose – która wiecznie zgrywa twardzielkę (i we wcześniejszym tomie była doprawdy irytująca) – a jednak… tutaj potrzebuje pomocy i potrafi ją przyjąć. Chyba każdy z nas ma gorsze chwile, prawda? Dzięki tej prawdziwości emocji książeczkę czyta się szybko i przyjemnie!

Nie można zapomnieć także o oprawie graficznej tej serii, bo ilustracje (i mapka!) są po prostu cudowne, choć – podobnie jak przy wcześniejszych tomach – tak i tutaj niektóre są odrobinę mroczne – szczególnie ta z postacią Wroniaka. Brrr! Ten strach na wróble przyprawia mnie o dreszcze!


Powrót do Krainy Smoków to kolejna kapitalna przygoda w nietuzinkowym świecie, zaserwowana przez Jenny McLachlana dla małego czytelnika. Jestem przekonana, że każde dziecko z przyjemnością wybierze się w podróż z Arturem i Rose, aby uratować ukochany świat. Czy bohaterom się uda? I co znajdą w tajemniczej skrzyni z opisu? Tego Wam nie zdradzę! Ale podpowiem Wam, że… książeczkę polecam z całego serca! :)

środa, 14 sierpnia 2019

Hollie Hughes - "Księżniczka Zielinka"


Autor: Hollie Hughes
Ilustracje: Deborach Allwright
Tytuł: Księżniczka Zielinka
Wydawnictwo: Dwukropek
Rok wydania: 2019
Liczba stron: 32
Ocena: 10/10
Wiek: 3-6 lat

Opis:

Jeśli zmęczyły was historie o księżniczkach wiecznie czekających na swego księcia,
poznajcie żabkę Zielinkę – prawdziwą księżniczkę, która pragnie pomagać innym.
Zielona z imienia, ale wcale nie ma zielono w głowie i wie, czego chce – zostać
wspaniałym kapitanem piratów! „Księżniczka Zielinka” to zabawna opowieść o szalonych
przygodach i odnalezionym szczęściu.


Recenzja:
 
Ta książka jest w dechę. A jej bohaterka jeszcze bardziej!

Zielinka jest księżniczką jedyną w swoim rodzaju. Nie w głowie jej bale i dworskie ploteczki. Choć rodzice nalegają na zamążpójście, nasza bohaterka nie ma najmniejszej ochoty na obcałowywanie żabich książąt, nie wstydzi się wybrzydzać i nie krępuje się ani trochę odrzucając coraz to kolejnych kawalerów. Jej marzenia wykraczają daleko poza pałacowe mury – w głębi serca marzy o zostaniu… piratką!

I nie waha się sięgnąć po swoje marzenia – ciemną nocą wymyka się z domu i trafia na piracki okręt. Ma szczęście, że akurat jest wakat – i to nie byle jaki! Nasza odważna bohaterka zostaje kapitanką! Wraz z nieustraszoną załogą wdraża nieco nietypową piracką politykę – zamiast siać postrach i rabować, niosą pomoc jak morze długie i szerokie. 





Zdobyła ukochaną pracę, spełnia się pomagając potrzebującym, ale tęsknota za domem i rodzicami coraz dotkliwiej daje o sobie znać. Dlatego też, kiedy mama z tatą wysyłają list z przeprosinami i wyrazami miłości, Zielinka wraca by objąć tron i zmienia swoje królestwo w jedyne na świecie piracko-pomocne państwo!

Fantastyczna historia pisana wpadającym w ucho, melodyjnym wierszem przypominającym nieco szantę. Genialne ilustracje opowiadające bajkę na równi z tekstem. Silna, sympatyczna i dobra bohaterka, która ma odwagę spełniać swoje marzenia i zmieniać świat. Olbrzymia dawka girl power. Prawdziwa morska przygoda!

Opowieść o piratach dla dziewczyn? Pewnie! Żabia piratka w różowej, falbaniastej sukience i z mieczem w dłoni? Jak najbardziej! Świetna zabawa gwarantowana! (Chociaż oczywiście nie popieram ucieczki z domu jako sposób na przekonanie rodziców o swojej racji! ;) )

Recenzja powstała dzięki uprzejmości Wydawnictwa Dwukopek.


sobota, 19 sierpnia 2017

Edward Kącki - "Wielka wojna z piratami"


Autor: Edward Kącki
Tytuł: Wielka wojna z piratami
Wydawnictwo: Novae Res
Rok wydania: 2017
Liczba stron: 64
Ocena: 3/10
Wiek: 4-7 lat

Opis:

Spryt, mądrość i odwaga pomogą pokonać nawet groźnych piratów!

Spokój w państwie Namara, rządzonym przez mądrego i dobrego króla Jerzego, zostaje zakłócony! Oto żądni bogactw piraci wysyłają szpiegów, a ci dowiadują się, że królewscy synowie, Arturek i Wiktorek, oraz ich kuzynki, księżniczki Ania i Basia, mają niebawem płynąć w odwiedziny do dobrej wróżki Doroty. Piraci napadają na królewski żaglowiec i mimo dzielnej obrony, księżniczka Ania zostaje porwana dla okupu. Wiktorek ucieka zbirom i zostaje królem wyspy, a Arturek wraca do domu i organizuje wyprawę – z pomocą brata zamierza uwolnić Anię z rąk porywaczy. Dzielni i zaradni chłopcy oraz ich nieustraszony ojciec król Jerzy postanawiają raz na zawsze rozprawić się z piratami grasującymi na całym Oceanie Błękitnym! Pomagają im w tym przyjaciele: sprytna małpka Nana, tygrysek Bambo i delfin Doro.


Recenzja:

Ta pozycja zaciekawiła mnie ze względu na poruszoną tematykę – cała nasza rodzinka uwielbia motywy marynistyczne (jak na Gdańszczan przystało ;)), a piraci to już w ogóle super sprawa – i przesympatyczną okładkę. Nie spodziewałam się może arcydzieła literatury dziecięcej, ale wartkiej akcji, ciekawej przygody i sympatycznych młodziutkich bohaterów.

A tu klops. Przede wszystkim dlatego, że książka jest bardzo dziwnie napisana. Cały czas miałam wrażenie, że czytam jakiś rodzaj streszczenia, albo kronikę wypunktowującą najważniejsze wydarzenia danej uroczystości, czy odbytej przez dzieci podróży. Praktycznie nie ma dialogów, przez wszystkie wydarzenia, przemyślenia, czy nawet rozmowy przeprowadza nas narrator. 

Kolejnym minusem, który nie pozwolił mi wczuć się w opisywaną przygodę, był skrajny brak realizmu. Ja wiem, że to bajka i to bajka dla młodziutkiego czytelnika, ale błagam, żadne dziecko nie uwierzy w istnienie małej księżniczki, która rezygnuje z wyprawy na czarodziejską Wyspę Skarbów na rzecz odrabiania zadań domowych z fizyki i matematyki! Podobnie łatwo powątpiewać w fakt, iż ośmioletni Wiktorek bez trudu wyrywa się z rąk dwóch dorosłych oprawców (w dodatku piratów posiadających spore doświadczenie w swym fachu), gdyż ukończył z wyróżnieniem kurs samoobrony. A król, który bez najmniejszego problemu i z wielką chęcią oddaje swą koronę nowo przybyłemu na wyspę rozbitkowi, to taką słyszał przepowiednię? Przecież nie dość, że to dość niespotykane u monarchów zachowanie, to w dodatku kompletnie nieodpowiedzialne! Oczywiście Wiktorek czuje się na nowym stanowisku niczym ryba w wodzie – w kilka dni (sic!) wybudował szkoły, fortyfikacje i flotę niepokonanych okrętów. Błyskawicznie poprawił stan gospodarki i poczucie bezpieczeństwa mieszkańców tworząc mocarstwo zdolne oprzeć się piratom. A wszystko to dzięki dobrym ocenom w szkole…

Ja rozumiem, że to bajka dla dzieci, a bajki nie muszą mieć zbyt wiele wspólnego z realnym światem. Ale po co od małego wciskać dzieciom takie kity? Chociażby, że kiedy dobrze się uczysz, to wszystko w życiu przyjdzie ci błyskawicznie i bez wysiłku. I nie chciałabym być źle zrozumiana - fajnie, że autor bierze na siebie obowiązek zachęcenia dzieciaków do nauki – to świetna inicjatywa i w pełni ją popieram! Ale co z tymi dziećmi, które uczą się gorzej? Bo nie mają zdolności, albo łapią lenia raz na jakiś czas? ;) Bo problem z tą książeczką jest taki, że wszyscy są tu prymusami – bez wyjątku uwielbiają fizykę, matematykę i chemię (ośmiolatek i chemia?), zdobywają najwyższe oceny, nagrody i wyróżnienia. A jeśli ktoś się uczy źle, to jest to wyłącznie zła czarownica. Moim skromnym zdaniem to jednak troszeczkę piętnujące. 

Jest jeszcze jedna sprawa, która zgrzyta mi w świecie przedstawionym – jego pomieszanie z poplątaniem. Na jednej płaszczyźnie współistnieją tu ścisłe umysły, mówiące zwierzęta, magia i wróżki wykorzystujące miotły jako środki lokomocji, czarodziejskie różdżki i pierścień spełniający życzenia niczym koralik Karolci i anioły zwiastujący przybycie pomocnej gołębicy.
No właśnie, skąd ten anioł? Ano stąd, że kiedy po ataku piratów chłopcy podbijają świat zostając królami, walcząc z piratami i organizując skomplikowane akcje poszukiwawcze, porwana i zamknięta w wieży Ania kładzie się plackiem i modli żarliwie. Oczywiście ze wspomnianym wyżej skutkiem. Powiem szczerze, że jako (już nieco podrośnięta) dziewczynka wolałabym jednak planować ucieczkę i również uczestniczyć w bitwach z piratami, niż zanudzając się na śmierć biernie oczekiwać na ratunek. A za moich czasów nie było jeszcze w modzie określenie „gender”!

Tym, co zszokowało mnie najbardziej, była kompletna bierność dorosłych. Rodzice nie interesują się losem dzieci – wysyłają je w niebezpieczną podróż zawierzając artefaktowi o niesprawdzonej mocy, a po ataku na ich statek nie wyruszają na poszukiwania i nie ścigają winnych. Moi rodzice poruszyliby niebo i ziemię, by tylko mnie odnaleźć i ja to samo zrobiłabym dla swojej córki. Tym bardziej postawa króla i królowej wprawia mnie w zdumienie. Podobnie jak absurdalność podejmowanych przez nich decyzji. Pięciolatek ma ambicje by zostać dowódcą misji poszukiwawczej? Spoko, tata chętnie zostanie w domu. Król Jerzy ruszył się ze swojego pałacu dopiero pod sam koniec książki, wy wspomóc syna w wojnie z piratami. Swoją drogą kiedy ośmioletni syn postanowił „iść na swoje” i rządzić samodzielnie innym państwem, tata nie miał nic przeciwko.

Podobnie dorośli piraci są raczej nieszczególnie bystrzy, naiwni i nieporadni. Małą Anię obudziły hałasy, a spała na drugim piętrze wieży. Za to śpiącego w szałasie strażnika nie obudziło pętanie kończyn linami (swoją drogą w wykonaniu pięciolatka – to musiały być mocne więzy), przenoszenie ani nawet wrzucenie pod pokład. 

Mocno zastanawia mnie również postać dziwnej dobrej wróżki – samochwały, będącej zarzewiem całej przygody. Zaprasza ona dzieci na swoją czarodziejską, ociekającą bogactwem wyspę, by przy wspólnym posiłku poprzechwalać się nieco swoimi osiągnięciami w „byciu dobrą”.
„Już od dziecka bardzo lubiłam matematykę. Mówiono, że byłam zawsze pełna fantazji, a ja miałam po prostu bardzo rozwiniętą wyobraźnię, która pozwalała mi przewidzieć różne, niekiedy zaskakujące, sytuacje.”
Czy fantazja i wyobraźnia to przypadkiem nie są synonimy? I co ma do tego sympatia do matematyki? W każdym razie te przymioty pozwoliły wróżce Dorocie dokładnie przewidzieć szczegóły napadu piratów na jej rodziców. I nic z tym nie zrobiła. Co więcej, znacznie bardziej emocjonalnie podchodzi do zdobytych wyróżnień w „czynieniu dobra”, niż do faktu, iż rodziców nigdy więcej nie widziała. Jest posiadaczką zaczarowanej wyspy pełnej drogocenności, na której 
„…występuje ciekawe zjawisko. Otóż bez względu na to, ile skarbów zostanie wywiezionych z wyspy, to i tak tyle samo na niej zostanie, ile było przedtem.” 
Dlaczego zatem słynąca z dobroci czarodziejka nie podzieli się z innymi? Chociażby z piratami. Może dzięki temu nie musieliby dłużej trudnić się rozbojem? I może czepiam się szczegółów, ale to przecież dzieci są mistrzami w zadawaniu takich pytań. I wymyślaniu genialnych w swej prostocie rozwiązań.
Swoją drogą dobroć to w książce Kąckiego rzecz bardzo względna. Wróżka Dorota zdobywa nagrody, medale i wyróżnienia za swą dobroć, nie waha się jednak przed popełnieniem zabójstwa. Sprawiedliwy król karze złoczyńców niewolniczą pracą w kopalniach, a mały Wiktorek bez wyrzutów sumienia zleca podpalenia wrogich statków. A wszystko to w imię „oczyszczenia” wód oceanu Błękitnego z piratów. W moim odczuciu, to jednak podwójna moralność.
Bohaterowie są mdli i bez charakteru. Ideały – sprawni fizycznie, mądrzy, zdobywający same piątki, praktycznie nie popełniający błędów, samodzielni, podejmujący autonomiczne decyzje - dorośli w ciałach dzieci. Nie jest łatwo identyfikować się z kimś takim. Szczególnie, że tak naprawdę nie dają się poznać. Wiktorek miał chyba w założeniu być kimś w stylu Króla Maciusia I, ale zdecydowanie brak mu charyzmy pierwowzoru.
Podobały mi się całkiem pomysłowe próby wytłumaczenia powstania niektórych nowoczesnych wynalazków, które pojawiły się również w wykreowanym przez autora świecie – jak książka kucharska, czy okulary przeciwsłoneczne. Bardzo przypadłe mi do gustu również krótkie rozdziały, dzięki którym książka nadaje się również dla młodszych dzieci nie radzących sobie jeszcze z większymi partiami tekstu na raz - na przykład do czytania „na raty” przed snem.
Rozczarowuje za to brak ilustracji. Po przesympatycznym i zachęcającym opracowaniu graficznym okładki (zarówno z przodu, jak i z tyłu), spodziewałam się ciągu dalszego wewnątrz. I spotkało mnie spore rozczarowanie. Faktycznie, książka jest bardzo ładnie wydana - na grubym, porządnym papierze, z tytułami rozdziałów wyszczególnionymi ozdobną czcionką, inicjałami, uroczymi miniaturkami palm oraz liści przy numerach stron i sporym, bardzo czytelnym tekstem, który dobrze sprawdzi się przy pierwszych próbach samodzielnej lektury. Zrezygnowano jednak z ilustracji na rzecz kiepskiej jakości zdjęć rodzinki bohaterów. I jak rozumiem sam zamysł, który uważam za rzadko spotykany i bardzo pomysłowy (w końcu w ten sposób mały czytelnik zyskuje świadomość, że również on może pewnego dnia przeżyć ekscytujące przygody), tak wykonanie jest naprawdę średnie. Zdjęcia wyglądają bowiem na wyjęte z rodzinnego albumu z lat 90- tych, kiedy to fotografie wywoływano z kliszy bez poprawek, czy powtórzenia ujęcia. Źle wykadrowane, nieostre, nieciekawe kolorystycznie. I choć mają znamiona stylizacji, zupełnie nie oddają klimatu opowiadania. Szkoda. 


Cała historia przywodzi mi na myśl bajkę na dobranoc, którą tata opowiada swoim dzieciom wymyślając wszystko na poczekaniu. I jako taka na pewno świetnie się sprawdziła. Jednak kiedy zamierzamy wydać książkę i mamy odpowiednią ilość czasu do namysłu, warto dopracować fabułę i szczegóły świata przedstawionego. Bo dzieci nie są głupie, co swoją drogą jest myślą przewodnią tej pozycji. Szkoda, że sam autor się do niej nie stosuje, gdyż na „Wielką wojnę z piratami” w jej obecnej formie szkoda czasu i dziecka i rodzica.

Książeczkę zrecenzowałam dla was dzięki uprzejmości wydawnictwa Novae Res.

czwartek, 3 listopada 2016

AHOJ, PIRACI!

Autor: Manfred Ludwig
Tytuł: Ahoj, piraci!
Wydawnictwo: EGMONT
Rok wydania: 2016
Liczba graczy: 2-4
Czas rozgrywki: 20-30min
Ocena: 7/10
Wiek: 5+

Opis:

Piraci podróżują po morzu karaibskim w poszukiwaniu ukrytych skarbów. Muszą je odnaleźć, załadować na pokład i bezpiecznie dostarczyć do portu. Po drodze napotkają innych piratów, tornada i różne przeciwności losu. Aby zdobyć cenne skarby, piraci często będą musieli podejmować ryzyko. Jeżeli jednak będą zbyt zachłanni, mogą stracić cenne łupy! Ahoj Piraci! to wspaniała gra rodzinna z elementem strategii oraz dreszczykiem emocji.

Recenzja:

Mam w rodzinie kilkuletniego pirata, który do perfekcji opanował zawołania ahoj! oraz arr, arr! (to drugie nieco niewyraźnie mu wychodzi, ale brzmi całkiem groźne). Szkrab ten posiada niezliczoną ilość małych statków i do kompletu postrachu mórz brakuje mu jedynie papugi na ramieniu. Widząc w zapowiedziach EGMONTu Ahoj, piraci!, od razu pomyślałam o nim i bez wątpienia nikomu nie muszę bardziej tłumaczyć dlaczego. :)

Ahoj, piraci! to najnowsza pozycja z serii Zagraj ze mną!, która jest przeznaczona dla najmłodszych graczy. W pudełku, poza standardową instrukcją gry, znajduje się plansza z ruchomą strzałką, 4 pirackie statki, 64 skarby, kostka oraz znacznik tornada. 



Wszystkie elementy są bardzo starannie wykonane i całkowicie zakochałam się w tych malutkich, drewnianych stateczkach. Nie dość, że są bardzo wytrzymałe i praktycznie (możemy nakładać na nie skarby), to nadają się również do zabawy poza grą. Są mega przeurocze! Równie atrakcyjna jest plansza z ruchomą strzałką, która bardzo urozmaica dziecku grę. I w zasadzie - jeśli chodzi o elementy gry, jedyną wątpliwość budzą we mnie rozmiary skarbów - są bardzo małe i dzieci bez problemu mogą je połknąć. Zgubienie ich w trakcie dobrej zabawy również jest proste...

Jak nie trudno odgadnąć po samym tytule, w grze wcielamy się w piratów, a naszym zadaniem jest zdobycie dziewięciu skarbów. Możemy uczynić to na wiele sposób, m.in. zbierając je spokojnie z planszy lub... dokonując abordażu! To ostatnie bardzo upodobał sobie pewien maluch - nie przepuścił żadnej okazji do ataku! Na rozgrywkę ma wpływ również tornado, które jak zaobserwowałam, wypada na kostce bardzo często. Ciężko mi jednoznacznie powiedzieć czy to wpływ złego jej wyprofilowania, czy naszego szczęścia, ale w każdym razie dzięki temu nasza gra była bardzo ożywiona i pełna niespodzianek - zarówno tych miłych, jak i mniej korzystnych. Wystarczy spojrzeć na tornadową ruletkę:


Ahoj, piraci! są grą bardzo prostą i przyjemną. Zasady rozgrywki są niezwykle ciekawe i przemyślane, mam tutaj na myśli m.in. możliwość przeładowania statku i tego konsekwencje. Gra dostarczyła mi, mojemu chłopakowi i małemu piratowi wiele radości i emocji. Niestety, nasz miłośnik statków bezlitośnie nas ogrywał, ale to żaden wstyd - wszak to on w naszym gronie jedyny był piratem...

Polecam serdecznie tę grę planszową, można spędzić przy niej miły, rodzinny wieczór i jednocześnie zostać prawdziwym piraciskiem. Mi już prawie się udało. Arr, arr, szczury lądowe! ;)

Tę grę zrecenzowałam dla Was dzięki Wydawnictwu EGMONT. :)